Chyba nie jestem najlepszą osobą do recenzji tej płyty, bo raczej nie powiem o niej zbyt ciepłych słów. Trochę mi z tym faktem głupio, jako, że pod względem technicznym jest bez zarzutu, problemem jest sama muzyka, która we mnie nie wzbudziła większych emocji, choć wiem, że mogę się narazić fanom, bo z tego co mi wiadomo wcześniejszy krążek był przyjęty bardzo dobrze. Może jednak po kolei. Indigo Tree to zespól, który powstało rok temu i wydał właśnie płytę zatytułowaną "Blanik", którą mam okazję teraz recenzować. Prześledzimy ją utwór za utworem, aż w końcu dojdziemy do jakiejś konkluzji.
1. NSWE - Zaczynamy budować nastrój, brzmi, jakby zespół grał na kilku sprzętach domowego użytku, które akurat były w zasięgu reki, do tego jakby im to całkiem dobrze wychodziło.
2. Drymonday - Utwór ten wydaje się być "brudniejszą" wersją niektórych piosenek grupy Band of Horses, choć zagrane trochę mniej dynamicznie, dziwna sprawa, że urywa się nagle i niespodziewanie znajdujemy się już w następnym utworze.
3. Leavingtimebehind - Rozwinięcie poprzedniego utworu. Linia gitary jest już nieco bardziej bogata, pojawiają się też bębny i donośny bas, a całość brzmi bardzo radośnie. Przeszkadza mi fakt, że bardzo ciężko wyłapać tekst. W połowie zmienia się klimat i wydaje mi się, że wszystko było by w porządku, ale mam wrażenie, że trochę zmarnowano potencjał tego utworu, ponieważ napięcie jest dosyć dobrze budowane, ale gdy w utwór się kończy pozostawia pewien niedosyt, że mogło być tutaj jakieś ładne rozładowanie.
4. Hardlakes - Trzeszczący i wbudowany bas stanowi bardzo ładny podklad dla łagodnego wokalu, który tym razem jest już bardziej zrozumiały. Podoba mi się metaliczny podźwięk gitary w tle. Mamy tu jednak mankament utworu numer 3. Gdzie jest rozwinięcie? Do tego końcowy chórek acapella jest trochę denerwujący.
5. Lovegaps - Utwór bardzo przypadł mi do gustu. Z początku dość radosny, spokojny, z bardzo łagodnie grającymi instrumentami, kojarzy się z przechadzką po dziewiczym lesie, jednak wydaje się, że do tego całego ładnego obrazka później zaczyna się wkradać nieco mroku.
6. Blanik - Zdecydowanie najlepszy utwór na całym krążku, do tego instrumentalny. Tym razem klimat jest budowany stopniowo, co chwilę dochodzą nowe elementy. Gitara, którą mogę określić jako "sympatyczną", do której później dołącza zdecydowany bas, oraz dźwięki otoczenia, które razem tworzą piękną, choć krótką akwarelę, przypominającą nieco twórczość takich zespołów jak Sigur Ros, czy Mogwai.
7. Consolation street - Spokojny, z łagodnym, acz znów z niezrozumiałym wokalem i ogólnie... nudny.
8. Silent souls - Wreszcie czytelny głos wokalisty, pośpiewujący do leniwie grającej, lekko przesterowanej gitary. Bas zaczyna nam towarzyszyć w połowie utworu, ale wciąż wracamy do mankamentu numer 3 - okropne rozładowanie napięcia, a właściwie jego brak.
9. Lazy - Krótka piosenka o słodkim lenistwie. Całość jest w porządku i brzmi jak coś co moglibyśmy usłyszeć leżąc na plaży dla umilenia nam czasu.
10. Iwishweturnedintotrees - Pierwsza połowa tego siedmiominutowego utworu to właściwie trochę usypiający wokal, aż gdzieś za połową piosenki wreszcie zaczyna się coś dziać, i już prawie byłem uradowany, że chociaż na koniec zespół robi coś czego oczekiwałem przez cały krążek i się zrehabilitują, gitara podbudowuje napięcie coraz szybszym biciem, aż tu nagle ostatnie dwie minuty wypełnia nieznośne piszczenie (wycie?) z dziwnym przebłyskiem wokalu na koniec. Kolejna piosenka ze zmarnowanym potencjałem.
Czytając powyższe zdania chyba każdy domyśla się, jakie są moje największe problemy z tym krążkiem. Pierwsze i nie aż takie złe - nie zawsze zrozumiały wokal. Mimo dobrej znajomości angielskiego w większości utworów nie mogłem wyłapać słów wokalisty, a było by to wskazane, bo chciałbym wiedzieć o czym są piosenki. Jeśli zespół nie chce, aby słowa były zrozumiane, to równie dobrze mógłby wrzucić murmurando. Są oczywiście artyści, których tekstów nie rozumiem, ale nadal ich lubię, jak chociażby wspomniany wcześniej Mogwai, czy Sigur Ros - wiadomo, że nie znam islandzkiego, ale zespół poza wokalem ma bardzo wiele innych rzeczy do zaoferowania, czego moim zdaniem Indigo Tree brakuje.
Z tego wynika też drugi problem - utwory są monotonne, czekamy na jakieś wielkie rozwinięcie, a tu utwór się kończy. Niektórzy pewnie powiedzą, że Sigur Ros (zostańmy przy tym przykładzie), również ma nie zmieniające się utwory (i mam tu na myśli właściwie całą płytę bez tytułu, czy "( )" jak kto woli), ale oni za to potrafią tak zaaranżować swoje utwory, że coś chwyci za serce, uczepi się ucha i zostanie w głowie. Mam wrażenie, że Indigo Tree trochę boi się dodać nieco "pazura" do swoich utworów. Życzę im dobrze i będę obserwował, ale na tą chwilę "Blanik" mogę porównać (w osobistym odczuciu) do słabej uczniowskiej pracy. Wystarczy, żeby zaliczyć sprawdzian, jednak brakuje kilku szczegółów, które dały by ocenę naprawdę satysfakcjonującą. Skoro już mowa o ocenach w skali uczniowskiej.
3+/6 (z czego plusik jest za tytułowy utwór)
Tom Braider