Fragment powieści "Księgarka z Dachau"

Rozdział pierwszy
Nasze zwierciadlane podobieństwo zdradza to – więź spod znaku matki i córki. Miałyśmy te same niebieskie, głęboko osadzone oczy, choć zawsze uważałam, że jej błyszczą bardziej od moich. Może tak ją tylko postrzegałam. Czesałyśmy się też zazwyczaj tak samo. Obie uwielbiałyśmy, kiedy nasze długie włosy o popielatym odcieniu układały się w gęste, naturalne fale. Myślę, że to było dla niej najtrudniejsze – wyrzec się tego najwspanialszego elementu aparycji na rzecz niepewnych efektów nauki i medycyny. Od tamtej pory nie potrafię zapuścić długich włosów. Prześladuje mnie poczucie winy, teraz więc pozwalam im rosnąć do ramion. Wyrównuję przekrzywione zdjęcie, przypięte pinezką do ściany nad biurkiem, i przesyłam mamie w milczeniu słowa miłości.

– Spotykamy się za dziesięć minut w Lucky Brew? – woła ponad labiryntem boksów mój kolega, z którym dzielę ścianę. Jest najgłośniejszy w biurze i pierwszy, który zgłasza wniosek co do planów na najbliższy wieczór.

W otoczonej szkłem przestrzeni biurowej, w której zdaje się uwięziona przez większość dni, odbija się echem kakofonia odpowiedzi, począwszy od "piszę się na to", a skończywszy na pohukiwaniach i gwizdach. Opuszczam wzrok na rysunek i rozluźniam ramiona.

Czas się rozstać z moim najnowszym dziełem. Chwila, kiedy kończę projekt dla klienta, to jak zwinięcie w rulon części mózgu i umieszczenie go w bezdennej tekturowej tubie. Przed studiami wyobrażałam sobie karierę architekta nieco inaczej niż to, czego obecnie doświadczam. Sądziłam, że będę pracować twarzą w twarz z klientami, odkrywając przed nimi niezliczone godziny myśli i planowania strategicznego, które przelewałam na papier. Tymczasem przekazuję tylko tekturowe tuby innym i jestem milczącym pośrednikiem, jakbym się w istocie niewiele różniła od maszyny wytwarzającej jakiś produkt. Nie jest chyba czymś złym pragnąć więcej, zwłaszcza w sytuacji, gdy zainwestowałam przeszło dziesięć lat życia w tę firmę, ale cóż, jest, jak jest.

– Chcesz się do nas przyłączyć, Grace? – pyta Brian, uderzając dłonią w metalową poręcz łącznika między boksami.

Lucky Brew to bar studencki, cuchnie kiepskim piwem, brudnymi toaletami i odpadkami. Z niewiadomego powodu każdy męski pracownik tej firmy uważa ów lokal za swój drugi dom. Zakręcam wieko ostatniej tuby i związuję wszystkie trzy na swoim biurku. Silę się na grzeczny uśmiech.

– Dzięki za propozycję – odpowiadam – ale czeka mnie pracowity wieczór.

Brian parska śmiechem i przewraca oczami. Wiedzą oczywiście, że nie mam nic ważnego do roboty, ale wolałabym się poddać borowaniu zęba, niźli spędzić z tymi mężczyznami więcej czasu ponad niezbędne minimum.

Biorę trzy tuby ze zrolowanymi planami i zanoszę je do gabinetu Paula. To pomieszczenie z wypisanym odręcznie hasłem nad tabliczką z jego nazwiskiem: SZEF ROKU. Odchrząkuję i stukam kłykciem w wypukłą szybę.

– Masz chwilę? – pytam.

Paul przekręca się na obrotowym fotelu, odchyla do tyłu i splata dłonie na karku. W jego przylizanych włosach odbija się blask świetlówek, a uśmiech odsłania więcej zębów, niż to jest konieczne.

– Dla ciebie mam zawsze mnóstwo czasu, Grace.

Siadam na skórzanym fotelu o prostym oparciu, równolegle do jego biurka.

– Chciałam porozmawiać o stanowisku architekta średniego szczebla. – Obracam się i zamykam drzwi gabinetu, pragnąc zaznać prywatności, której nie da się tu znaleźć, jak sądzę. – Pracuję dla tej firmy od dwunastu lat. Oboje wiemy, że mam kwalifikacje i doświadczenie odpowiednie do tego stanowiska.

Paul opuszcza dłonie na biurko i splata w idealny sposób palce, zmieniając ton rozmowy ze swobodnego na formalnie rzeczowy.

– Jestem świadom, że złożyłaś stosowne podanie – mówi.

– Owszem, ale chciałam też sprawdzić, jak się sprawy mają.

– Tak. – Wypuszcza powietrze przez nos. Jest ode mnie starszy najwyżej o rok albo dwa lata i kieruje tą firmą, co powinno dowodzić jego fachowości. Oboje ukończyliśmy studia ze specjalnością projektowania architektonicznego i zajmujemy się od tej pory tą dziedziną zawodowo. Niczym się od siebie nie różnimy, pomijając to, że przychodzę tu wcześniej niż on, a wieczorem wychodzę ostatnia, i wcale nie dlatego, bym pracowała gorzej niż on. – Posłuchaj, Grace, nie chcę ci robić nadziei na to stanowisko. Mamy wielu świetnych kandydatów. Decyzja nie będzie łatwa.

– Kandydatów z tej firmy?

– Nie, ale sama wiesz, że muszę traktować wszystkich równo.

Mam wielką ochotę parsknąć śmiechem, gdyż nie jestem pewna, czy on w ogóle rozumie pojęcie równości. Brak różnorodności, jeśli chodzi o zatrudnianie, i fakt, że jestem jedyną kobietą w firmie, nie świadczą o nim zbyt dobrze.

– Rozumiem.

– Nie trać jednak nadziei. W tej chwili nie mogę powiedzieć nic więcej.

– No tak, słusznie, Paul. – Podnoszę się z fotela i kładę tuby z rysunkami na biurku. – Życzę miłego wieczoru.

– Wszystko w porządku, Grace? – pyta i ma taki sam wyraz twarzy jak wtedy, gdy wyjaśniał, dlaczego nie powinnam wiązać zbyt wielkich nadziei na nowe stanowisko, i zarazem radził, bym ich nie traciła.

– Nigdy nie czułam się lepiej – zapewniam, po czym wychodzę z jego gabinetu.

Dopiero gdy znajduję się na zewnątrz budynku i kieruję w stronę metra, narasta we mnie gniew. Nie sądzę, bym kiedykolwiek mogła liczyć na awans, rywalizując z mężczyznami, z którymi co wieczór stuka się szklanicą piwa. Byłam wszakże cierpliwa i ciężko pracowałam, a mimo to przez większość dni czuję się niczym osioł w kieracie – uczestniczka wyścigu donikąd. Niby mogłabym się starać o inną posadę. W Bostonie jest wiele biur architektonicznych, ale cały ten czas i energia, jakie poświęciłam Carmello Designs, wydają się kompletnie pozbawione znaczenia.

Z tymi myślami wchodzę do swego bloku przy Bacon Hill i zbliżam się do skrzynki na listy. Mam ochotę zignorować stos rachunków, które na mnie czekają, ale zamówiłam nowy kabel zasilający do komórki; bardzo go potrzebuję. Powinni go dostarczyć właśnie dzisiaj. Tak jak się spodziewałam, skrzynka jest zapełniona; wyciągam z niej stos papierzysk i przez moment staram się uporządkować to naręcze korespondencji, gdy naraz moją uwagę przykuwa duża, ciężka koperta z adresem jakiejś kancelarii prawniczej. Ściska mnie w dołku, kiedy pokonuję trzy kondygnacje schodów, dzielące mnie od mojej kawalerki, i grzebię się z kluczem. Rzucam przesyłki na okrągły szklany stolik i otwieram kopertę w musztardowym kolorze, a następnie wyjmuję z niej całą jej zawartość. Pod moimi oknami zawodzą syreny radiowozu, jednocześnie komórka informuje mnie o nadejściu nowych wiadomości, ale nic nie ma znaczenia, gdy po raz drugi odczytuję pierwszą linijkę tego listu.

Droga pani Laurent!
Mamy nadzieję, że niniejszy list zastanie Panią w dobrym
zdrowiu i samopoczuciu. Kancelaria prawnicza Straus
& Straus została zaangażowana w celu przekazania Pani,
jako spadkobierczyni, pewnej nieruchomości na mocy testamentu
Matildy Ellman. Ustalono, że jest Pani jej biologiczną
wnuczką, a tym samym osobą uprawnioną do otrzymania
w spadku wyżej wymienionej nieruchomości.
Istnieje kilka opcji dotyczących sposobu przejęcia tytułu
własności, my zaś chętnie dokonamy tego wirtualnie, ponieważ
miejsce Pani zamieszkania znajduje się na terenie Stanów
Zjednoczonych. Proszę skontaktować się z nami przy
pierwszej sposobności, tak abyśmy mogli przedyskutować konieczne
procedury związane z niniejszą sprawą.
Z wyrazami szacunku,
                                      Adwokat Brigitt e Cora
                                      Konrad-Adenauer-Strasse 1080A
                                      85221 Dachau, Niemcy
                                      +49 8131 300020
Opadam na sofę, zadowolona, że ratuje mnie przed upadkiem na podłogę.

Matilda Ellman – nigdy o nikim takim nie słyszałam. Mama całe życie poszukiwała swoich biologicznych rodziców, powiedziano jej jednak, że prawdopodobieństwo ustalenia więzów krwi jest prawie niemożliwe, gdyż przybyła do Stanów Zjednoczonych jako osierocona imigrantka z Europy. Wysłano ją za granicę nawet bez informacji o imieniu, które jej nadano. To, że nigdy nie uzyskała odpowiedzi na dręczące ją pytania o rodzinę – ojca i matkę, a także miejsce pochodzenia – było najsilniejszą gorzką pigułką do przełknięcia, gdy się dowiedziała, że jest chora. Robiłam wszystko, by jej pomóc, ale nie wiedząc nawet, od czego zacząć poszukiwania, rzecz wydawała się w zasadzie niemożliwa. O ile się orientuję, mam do czynienia z jakimś szwindlem. Na dobrą sprawę mogłabym się założyć, że to zwyczajnie głupi kawał.

Wertuję pozostałe dokumenty i znajduję czarno-białą mapę miasta Dachau z adresem nakreślonym u góry kartki, także wizytówkę kancelarii prawniczej, przytwierdzoną na marginesie spinaczem. Ostatni w kopercie jest oprawiony folder z fotokopiami dokumentów i kartkami pokrytymi odręcznym pismem. Słowa uwieczniono po niemiecku, w języku, którego w ogóle nie znam.

To szwindel. Muszę w to wierzyć, choćby ze względu na swoje zdrowie psychiczne. Sięgam do kieszeni płaszcza i wyjmuję komórkę, a potem jęczę, wyszukując w kontaktach numer taty. Upłynęły cztery miesiące od czasu, kiedy rozmawialiśmy. Powinnam być chyba zdziwiona, że nie trwało to dłużej. Mając nową rodzinę, rzadko sobie przypomina o swej pierworodnej córce, ale nauczyłam się już nie spodziewać zbyt wiele po tym, jak byłam od najmłodszych lat świadkiem rozpadu małżeństwa rodziców aż do chwili, gdy rok później zdiagnozowano u mamy raka płuc.

Tata odbiera po drugim sygnale.

– To ty, Grace? – rzuca do słuchawki.

Pytanie każe mi się zastanawiać, czy moje imię widnieje na liście kontaktów w jego komórce, czy też ojciec sili się na sarkazm.

– Tak, tato, to ja – odpowiadam. – Dzwonię, ponieważ chodzi mi o pewną sprawę, o której możesz coś wiedzieć.

Wątpię w to, co prawda, gdyż to właśnie ja towarzyszyłam mamie przez lata, kiedy próbowała wpaść na jakikolwiek ślad swoich krewnych. Próbki jej DNA znajdują się pewnie w każdym laboratorium tego kraju, zważywszy na to, jak bardzo pragnęła uzyskać ową informację. Niczego wszakże nie znaleziono.

– Wszystko w porządku? Wydajesz się podekscytowana.

Jestem zaskoczona, że pamięta, w jaki sposób okazuję niepokój, ale nie zamierzam zagłębiać się w to teraz.

– Dostałam dziwny list z pewnej kancelarii prawniczej w Dachau w Niemczech. Poinformowano mnie, że jestem spadkobierczynią nieruchomości pozostawionej przez... – Moje spojrzenie znów skupia się na liście, który jakby wibruje na drżących kolanach. – Matildę Ellman. Najwidoczniej ktoś ustalił, że jestem jej biologiczną wnuczką.

– Matildę Ellman?… – powtarza tata, jakby wertował katalog nazwisk w swojej głowie. – Nigdy o nikim takim nie słyszałem. Powiedziałaś, że chodzi o Dachau w Niemczech?

– Tam się właśnie mieści ta kancelaria prawnicza, a drugi z adresów na mapie też jest zlokalizowany w tym mieście. Domyślam się, że to ta nieruchomość.

Z jego ust dobywa się przeciągłe westchnienie.

– Boże, Grace, nie wiem, co ci powiedzieć, kochanie. Spróbuj coś ustalić i zadzwoń do tej kancelarii z prośbą o więcej informacji. Nie mam pojęcia, co innego mógłbym ci poradzić.

– Tak, okej. Dam ci znać, co i jak. Mam nadzieję, że u was wszystko dobrze. Porozmawiamy później.

– Grace – mówi tata, nie pozwalając mi skończyć rozmowy. – Masz w najbliższym czasie chęć na wspólny obiad?

Zgodzę się. Wiem, że i tak nie poda dnia ani godziny, a jeśli ja to zrobię, nie zjawi się w umówionym miejscu i czasie.

– Jasne – mówię mimo to. – Zadzwoń do mnie, kiedy będziesz wolny.

– Zadzwonię, kochanie. Życzę ci spokojnej nocy. I nie martw się zanadto. Twoja matka miała obsesję na tym punkcie.

Czuję, jak palą mnie policzki z frustracji, odkładam słuchawkę, by nie powiedzieć czegoś, czego mogłabym później żałować.

Zanoszę papiery do biurka z komputerem i włączam monitor. Czekając, aż uruchomi się przeglądarka, znów wertuję dokumenty i wyciągam jeden z nich. Pochodzi z Narodowej Bazy Danych DNA; jest tam mnóstwo informacji, które są dla mnie czarną magią, kiedy staram się to wszystko objąć w jednej chwili wzrokiem. Zamykam oczy, biorę głęboki wdech i znów próbuję skupić uwagę na pierwszym ustępie strony zatytułowanej: Haplogrupa Linii Matczynej. Poniżej jest lista osób, w tym mama i Matilda Ellman. Z wyjątkiem mamy wszystkie pozostałe pochodzą z terenu Bawarii w Niemczech. Obracam się do komputera i wpisuję w okienko wyszukiwarki nazwisko Matildy, potem nazwę Dachau, Niemcy. Otwieram szeroko oczy na widok mnogości powiązanych artykułów. Nie widzę żadnej wzmianki o Matildzie Ellman, ale niemal przy każdym linku niepodobna uniknąć tematu Dachau, znanego jako miejsce założenia pierwszego obozu koncentracyjnego z czasów Holokaustu. Nieruchomość, którą dziedziczę, znajduje się właśnie w tym mieście.

Spodziewam się najgorszego przed kliknięciem pierwszego linku, ale wyobraźnia nie zdołała mnie przygotować na to, co widzę na ekranie. Od razu nasuwa się pytanie, czy ludzie wciąż tam mieszkają, ale nietrudno o odpowiedź. Ludzie zawsze żyli w tym mieście, a jednak kiedyś umarło ich ponad trzydzieści tysięcy w obrębie zaledwie kilku kilometrów kwadratowych.

Dodaj artykuł do:
(dodano 01.06.25, autor: blackrose)
Dział literatura
Logowanie
Po zalogowaniu będziesz mieć możliwośc dodawania swojej twórczości, newsów, recenzji, ogłoszeń, brać udział w konkursach, głosować, zbierać punkty... Zapraszamy!
REKLAMA
POLECAMY

NEWSLETTER

Pomóż nam rozwijać IRKĘ i zaprenumeruj nieinwazyjny (wysyłany raz w miesiącu) i bezpłatny e-magazyn.


Jeśli chcesz otrzymywać newsletter, zarejestruj się w IRCE i zaznacz opcję "Chcę otrzymywać newsletter" lub wyślij maila o temacie "NEWSLETTER" na adres: irka(at)irka.com.pl

UTWORY OSTATNIO DODANE
RECENZJE OSTATNIO DODANE
OGŁOSZENIA OSTATNIO DODANE
REKOMENDOWANE PREMIERY
1
Katatonia
2
Saxon
3
Calum Hood
4
Neil Young & The Chrome Hearts
5
Eluveitie
6
Arkadiusz Jakubik
7
sanah
8
Skunk Anansie
9
Damiano David
10
W.E.N.A.
1
David Marqués
2
Len Wiseman
3
Michael Dweck, Gregory Kershaw
4
Tim Moriarty
5
Wes Anderson
6
Frydrych-Zdanowska
7
Mascha Halberstad
8
Min Bahadur Bham
9
Payal Kapadia
10
Barbara Miller, Philip Delaquis
1
Paweł Miśkiewicz
2
Ewa Platt
3
Ilaria Lanzino
4
Sebastian Fabijański
5
Anna Kękuś
6
Łukasz Czuj
7
reż. Mariusz Treliński
8
Beth Henley / reż. Jarosław Tumidajski
9
Gabriela Zapolska
10
Opera Krakowska w Krakowie
REKLAMA
ZALINKUJ NAS
Wszelkie prawa zastrzeżone ©, irka.com.pl
grafika: irka.com.pl serwis wykonany przez Jassmedia