Zawsze wyobrażałem sobie, że jednym z niewątpliwych plusów bycia sławnym muzykiem jest posiadanie przed koncertem własnej garderoby, w której można sobie spokojnie posiedzieć i odpocząć po podróży. Członkowie zespołu Edguy mają jednak najwyraźniej inne podejście do sprawy. Mimo iż niemal od samego początku festiwalu starałem się czaić w okolicach ich garderoby... zawsze była ona pusta. W końcu, na niecałą godzinę przed koncertem, gdy myślałem już, że z wywiadu nici, za sceną pojawił się Dirk Sauer, który odpowiedział nam na parę pytań.
Większość waszych albumów to power metal w najczystszej postaci. Jednak ostatnio zaczęliście powoli zmieniać się w zespół hard rockowy. Czy była to wasza świadoma zaplanowana decyzja, czy wyszło to raczej całkowicie naturalnie?
To wyszło naturalnie, nie myśleliśmy o tym. Wiesz, nikt nie chce robić w kółko tego samego, bo to było by nudne. Jako zespół cały czas chcemy robić coś nowego, dlatego też naturalnym jest, że gramy dziś trochę inaczej niż na początku kariery. To również zasługa naszego rozwoju pod względem muzycznym. Kiedy zaczynasz normalnym jest że czerpiesz inspirację ze swoich ulubionych zespołów. Dla nas to były takie kapele jak Helloween czy Iron Maiden. Jednak z czasem przychodzi ten moment, w którym wypracowujesz własny styl. To przychodzi całkowicie naturalnie, i myślę że to dobra sprawa.
Skoro już mowa o inspiracjach. W Niemczech macie bardzo silną metalową scenę, że wspomnę tylko o takich zespołach jak Helloween, Blind Guardian czy Accept. Co miało na Ciebie większy wpływ, rodzima scena czy muzyka z innych zakątków świata?
Oczywiście, jesteśmy z Niemiec więc lubię sporo niemieckich kapel, ale inspiruje mnie muzyka z całego świata. Lubię sporo kapel z Wielkiej Brytanii, czy z Ameryki. Muzyka to w końcu zjawisko globalne.
A czy znasz jakieś zespoły z Polski?
Właściwie to tak. Znam zespół Riverside, ten prog metalowy. Mój dobry znajomy z nimi współpracował. Ale to niestety wszystko, co wiem o polskich zespołach. No i w Scorpions gra jeden Polak... ale to już naprawdę wszystko co wiem (śmiech).
Na Hellfire Club ponownie nagraliście jeden z waszych pierwszych utworów: „Children of Steel”. Czy nie myśleliście kiedyś, aby ponownie zarejestrować wasze pierwsze kasety demo? Coś w stylu „powrót do korzeni”?
Raczej do tego nie dojdzie. Nie wydaje mi się żeby ponowne wydawanie całych demówek miało sens. Chociaż może istnieje szansa, że nagramy pojedyncze utwory przy okazji nowego albumu.
Jednak kiedyś zrobiliście reedycję „Savage Poetry”...
Tak... bo to był nasz pierwszy naprawdę udany materiał (śmiech).
Od początku istnienia zespołu zaliczyliście tylko jedną zmianę w składzie. To niesamowite, biorąc pod uwagę, że niektóre zespoły metalowe zmieniają członków jak rękawiczki.
Tak, nasz skład nie zmienił się od jakiś trzynastu lat, a istniejemy od osiemnastu. To świetne, bo cały czas pracuję z ludźmi, których naprawdę lubię. To pokazuje, że w zespole działa tak zwana „dobra chemia”. Jesteśmy przyjaciółmi, a to bardzo ułatwia pracę. Oczywiście, czasami zdarza nam się kłócić jak stare małżeństwo. Trudno uniknąć czegoś takiego, gdy ma się w zespole pięć osób o dość odmiennych poglądach. Przeważnie jednak układa nam się dobrze, bo znamy się już tak długo, że wiemy jak ze sobą nawzajem postępować.
O ile dobrze kojarzę znacie się już od czasów szkolnych?
Tak, znamy się już ponad dwadzieścia lat. Razem przeszliśmy całą drogę od momentu grania kiepskich kawałków za małolata do tego, co robimy dzisiaj. Niektóre wielkie zespoły, które od początku składają się z doświadczonych muzyków tak jak wcześniej wspomniałeś często zmieniają składy. My doszliśmy do wszystkiego razem, więc wszyscy dobrze wiemy jak wiele to dla nas znaczy. Mi się ten układ podoba, reszcie też, więc mam nadzieję, że uda nam się utrzymać ten skład przez minimum następne trzynaście lat.
Większość waszych albumów ma bardzo podobny układ graficzny. Prosty symbol na środku i logo na górze. Kto wpadł na ten pomysł?
Tak właściwie to sprawa sprowadza się do tego, że dziś większość muzyki wydaje się na CD. Kiedy masz album na winylu, okładka jest duża i da się na niej umieścić szczegółową grafikę. Ale kiedy okładka ma mieć dwanaście na dwanaście centymetrów? Mieliśmy parę projektów okładek, które wyglądały naprawdę świetnie, ale po dostosowaniu ich do rozmiarów opakowania CD wyglądały beznadziejnie. Patrzyłeś na nie i mówiłeś: „a tak... widzę tu... coś”. Woleliśmy więc na okładkę dać coś prostego, ale chwytliwego, a lepsze grafiki zostawić na coś większego, np. t-shirt.
La Marche des Gendarmes, czyli motyw przewodni z cyklu filmów z Louis-em de Funès to chyba jeden z najcięższych do zdobycia singli spod znaku Edguy. Jaka historia kryje się za tym nietypowym wydawnictwem?
To wszystko zaczęło się od trasy po Francji. Wszyscy uwielbiamy filmy z de Funès, ale tam dowiedzieliśmy się, że we Francji ma on status aktora kultowego. Na którymś koncercie zagraliśmy temat przewodni z cyklu o żandarmach i nagle cała publika zaczęła śpiewać z nami. To wyszło tak świetnie, że stwierdziliśmy, iż przy najbliżej możliwej okazji nagramy cover tej melodii. Ludzie to pokochali, bo to świetne. To prawie jak nieoficjalny hymn Francji.
Jakie są wasze obecne plany na przyszłość? W jakim kierunku podąży teraz wasza muzyka ?
Hmm, właściwie to nie jest coś, nad czym się zastanawiamy. To po prostu się dzieje. Właśnie zaczęliśmy pisać materiał na następny album. Teraz zostało nam jeszcze kilka koncertów do zagrania. Zajmiemy się nim, kiedy tylko wrócimy do domów. Nie mamy jeszcze konkretnych planów, ale myślę, że zaczniemy nagrywać na początku następnego roku a album ukarze się następnego lata.
Ostatnie pytanie, czy masz coś do powiedzenia dla polskich fanów ?
Tak, dużo czasu upłynęło zanim w końcu udało na się u was zagrać. Mieliśmy wystąpić tu parę lat temu, ale coś nie wyszło. Jednak w końcu udało się, jesteśmy tutaj i mamy zamiar zagrać świetny koncert. A jeśli nasz występ się wam spodoba to obiecuję że przyjedziemy tutaj ponownie za rok.
Rozmawiali: Marek Gawryłowicz i Urszula Wydra.
Foto: Marek Gawryłowicz