Fragment "Wspólniczka" Steve’a Cavanagha

PROLOG

Paige Delaney

Dowódca antyterrorystów zaczął odliczać.

Dziesięć sekund.

Od tylnych drzwi domu dzieliło ich sto metrów równo przystrzyżonego trawnika. Leżąca na mokrych liściach Paige Delaney lekko się uniosła i odsunęła na bok sosnową gałąz­kę, żeby mieć lepszy widok. Nad utrzymaną w stylu kolo­nialnym ceglaną rezydencją w Old Westbury, w stanie Nowy Jork, wisiał kredowoblady księżyc w pełni.

Delaney nabrała powietrza w płuca i powoli je wypuściła. Słuchała odliczania w słuchawce.

Dziesięć…

Lubiła liczby. Jako agentka specjalna w 2 Sekcji Behawio­ralnej FBI nauczyła się im ufać bardziej niż ludziom. A liczby w tej sprawie były niezwykłe.

Dziewięć…

Od czternastu miesięcy i dwunastu dni ścigała mężczy­znę, któremu gazety nadały najpierw miano Zabójcy z Coney Island. On oczywiście nadał sobie inne. Napisał o tym w jed­nym z listów do FBI, który przesłał również do "Washington Post". Nazwał się Piaskunem.

Osiem…

Dzień pracy Delaney trwał na ogół piętnaście godzin. Gru­pa zadaniowa, którą kierowała wraz z dowodzącym agentem specjalnym Billem Seongiem, składała się z dwustu policjan­tów oraz agentów federalnych. Przesłuchali łącznie ponad tysiąc potencjalnych świadków. Odbyli rozmowy z siedem­dziesięciu jeden podejrzanymi. Zgromadzone przez nich akta mieściły się w sześćdziesięciu trzech pudłach zmagazynowa­nych w dwóch pokojach w oddziale terenowym FBI w No­wym Jorku.

Siedem…

No i ta najważniejsza liczba. Ta, o której trąbiły gazety.

Siedemnaście ofiar. Mężczyzn i kobiet.

Pierwsze ofiary, postrzelone, zakłute nożem i okaleczone, znaleziono zakopane do połowy w piasku na plaży Coney Is­land. Zwiększona liczba patroli na plaży sprawiła, że zabójca zmienił modus operandi. Pozostałe ofiary zginęły w swoich domach. Przeważnie ginęła jedna osoba, ale zdarzało się i więcej.

Sześć…

We wszystkich zabójstwach Piaskuna powtarzały się dwie rzeczy. O jednej wiedzieli wszyscy, bo media z upodobaniem opisywały makabryczne szczegóły. Po uśmierceniu ofiar za­bójca sypał piasek w ich rany, usta oraz puste oczodoły. Gałki oczne zabierał. W nocy cały Nowy Jork wstrzymywał oddech, czekając na kolejną napaść.

Pięć…

Tylko Delaney i wybrani członkowie grupy zadaniowej znali drugi stały element postępowania sprawcy. Media nie mogły się o nim dowiedzieć. Za każdym razem Piaskun za­bierał ofierze coś osobistego, najczęściej biżuterię. Tej infor­macji pilnie strzeżono, ponieważ któregoś dnia mogła pomóc go złapać i skazać.

Cztery…

Liczby obróciły się w końcu przeciwko Piaskunowi. Nie da się popełniać za każdym razem morderstwa doskonałego. Wcześniej czy później przydarzy się błąd. Delaney była o tym przekonana i okazało się, że miała rację. Przed trzema dniami odkryli jego najnowsze ofiary. Rodzinę Nielsenów. Męża, żonę oraz dzieci, które Piaskun uśpił, zanim zamordował ich ro­dziców. Zeznały, że w środku nocy ktoś dmuchnął im w kark, a potem poczuły ostre ukłucie i od razu zasnęły.

Na ciele zabitej żony, tuż pod jej prawą pachą, technicy odkryli zakrwawiony odcisk kciuka.

Trzy…

Zidentyfikowanie odcisku zajęło im dwa dni. Nie było go w żadnej kryminalnej bazie danych, ale czterdziestopięcio­letni Daniel Miller musiał złożyć odciski palców, gdy starał się o licencję brokera. Ostatnie piętnaście godzin minęło De­laney bardzo szybko. W tym czasie ustaliła podstawowe fak­ty dotyczące życia prywatnego Millera, jego firmy, a przede wszystkim aktualnego miejsca zamieszkania. Nie było go na ich liście podejrzanych, która liczyła początkowo kilka tysięcy nazwisk.

Dwa…

Dochodziła dziesiąta wieczór. Na parterze rezydencji Mil­lera paliło się kilka świateł. W kuchni, salonie i holu.

Delaney wyciągnęła swojego glocka 19 i pochyliła się do przodu. Czuła napięcie w mięśniach, spociły jej się dłonie. Miała dosyć zapachu żywicy i wilgotnych liści. Za sekundę wybiegnie zza linii drzew i dopadnie sprawcy. Spodziewali się, że w domu są dwie osoby – Daniel Miller i jego żona Carrie.

Jeden…

Nie czekała dłużej.

Gdzieś w oddali zaryczał silnik forda crown victorii. Za­brzmiało to jak strzał pistoletu startowego. Zanim dowódca antyterrorystów dał sygnał do akcji, wszyscy byli na nogach i ryjąc obcasami trawnik, zmierzali do wyznaczonych punk­tów. Choć każdy z nich miał na sobie ciężki sprzęt szturmowy, hełm i kevlarową kamizelkę, Delaney zdołało wyprzedzić kil­kunastu agentów i nowojorskich policjantów. Nie zamierzała się z nimi ścigać. Pierwsi na miejsce mieli dotrzeć funkcjona­riusze wyszkoleni w forsowaniu drzwi i okien.

Kiedy weszła na patio i minęła basen, antyterroryści byli już w środku. Tylne drzwi wisiały luźno na zawiasach. Usły­szała podniesiony głos, a potem krzyk kobiety.

Trzymając w ręku glocka, stanęła przy tylnym wejściu. Towarzyszyło jej pięciu innych agentów, członków grupy po­szukiwawczej. Do smyczy z legitymacją FBI każdy miał do­czepione laminowane karty ze zdjęciami przedmiotów, któ­rych szukali – kosztowności zabranych ofiarom. Rozpoznanie niektórych nie powinno sprawić trudności, bo były niezwykle rzadkie. Tak jak rzadki tahitański naszyjnik z czarnych pereł, ukradziony przed trzema dniami Stacy Nielsen.

– Nie ma go tu – zabrzmiał głos w słuchawkach. – Dom, teren i garaż czyste. Żona jest w kuchni. Obiekt zabezpieczony.

Delaney zaklęła pod nosem i weszła do środka przez tylne drzwi. Za dużym pomieszczeniem gospodarczym była rozległa, wysoka na cztery metry kuchnia. W ciągu dnia z pewnością rozjaśniało ją światło, wpadające przez ogromne panoramicz­ne okno. Teraz sączył się przez nie mrok. Na marmurowym blacie leżał przewrócony kieliszek. Czerwone wino, które się z niego wylało, powoli kapało na białe płytki podłogi.

Na sofie w przeciwległym rogu pomieszczenia siedziała kobieta z krótko obciętymi, ciemnymi włosami. Kręcąc gło­wą i zanosząc się szlochem, Carrie Miller patrzyła z przera­żeniem na zasypujących ją pytaniami dwóch uzbrojonych nowojorskich antyterrorystów. Miała na sobie biały T‑shirt, szare spodnie od dresu i kremowe domowe skarpety. Dela­ney podeszła i przyjrzała się uważnie jej idealnie owalnej twarzy, zdrowej skórze i jasnozielonym oczom, w których szkliły się łzy.

– Nie wiem, gdzie on jest. Nie było go w domu od wielu dni. Mówił, że wyjeżdża w interesach… Powiedzcie, proszę, o co chodzi. Ja…

– Nazywam się Paige Delaney i jestem agentką specjalną FBI, pani Miller. Zdaję sobie sprawę, że bardzo panią prze­straszyliśmy. Przepraszam za to wtargnięcie. Mamy nakaz przeszukania tej nieruchomości i aresztowania pani męża, Daniela Millera.

Trudno jest ocenić czyjąś reakcję na tego rodzaju słowa. W tym momencie Delaney nie była pewna, czy w ogóle do­cierają do Carrie Miller.

– To, co teraz powiem, pani Miller, z pewnością panią przerazi, ale ze względu na pani bezpieczeństwo musi pani znać prawdę. – Zanim jednak zdecydowała się ją przekazać, Delaney spojrzała kobiecie prosto w oczy.

Carrie już teraz sprawiała wrażenie skrajnie przybitej i straumatyzowanej. Łzy płynęły po jej umalowanej twarzy. Pociągała nosem i pocierała policzki, rozmazując szminkę po białych zębach. Trauma usuwa wszelkie różnice. Delaney siedziała w życiu na wielu sofach, trzymając za ręce wiele kobiet, którym musiała przekazać złe wieści.

Żona Daniela Millera wyglądała jak jedna z nich, chociaż dzięki małżeństwu stała się bogata. Delaney wiedziała, że Carrie pochodzi z biednej rodziny ze Środkowego Zachodu, że przyjechała do Nowego Jorku, by zostać aktorką, i w pewnym momencie poznała przyszłego męża. Dla Delaney nie mia­ło znaczenia, czy kobiety, które trzymała za ręce, poprawiały rozmazane usta szminką Maybelline za dziesięć dolarów, czy szminką Christiana Louboutina za dziewięćdziesiąt. Torebka Carrie leżała otwarta na szklanym stoliku do kawy i Delaney z satysfakcją zobaczyła w niej tanią szminkę. Duże pieniądze chyba nie zmieniły żony Millera. Świadczyło to o sile charak­teru. Z pewnością będzie jej potrzebować, by przebrnąć jakoś przez następny rozdział swojego życia.

Zbrodnicza działalność przy jednoczesnym prowadzeniu normalnego życia rodzinnego nie jest w przypadku seryjnych morderców czymś niezwykłym. Dusiciel BTK, John Wayne Gacy, Morderca znad Green River i wielu, wielu innych to byli żonaci mężczyźni. Kiedy mijały pierwszy szok i niedo­wierzanie i żony uświadamiały sobie, kim naprawdę byli ich mężowie, czekała je innego rodzaju trauma. Z czasem Carrie, podobnie jak tamte kobiety, zacznie sobie zadawać pytania. Dlaczego nie miała pojęcia, że żyje z potworem? Odezwie się poczucie winy. Nieuzasadnione, lecz mimo to dotkliwe. Żony uświadamiają sobie, że nie tylko nie mają przyszłości, ale też że skażona jest cała ich przeszłość. Każdy pocałunek, każdy czuły uścisk, każda spędzona razem miła chwila mogą się okazać zatrute. I rodzi się kolejne, tym razem naprawdę bo­lesne pytanie: co takiego we mnie mogło zafascynować kogoś tak złego? Jeśli w ciągu następnych lat te wszystkie powta­rzane po wielokroć pytania nie wykończą Carrie psychicznie, może da sobie radę. Delaney miała taką nadzieję. Patrząc na tanią szminkę w jej torebce, uznała, że Carrie ma na to więk­sze szanse niż inne kobiety.

– Mogę ci mówić po imieniu? – zapytała.

Żona Millera pokiwała głową i rozchyliła lekko usta.

– Uważamy, Carrie, że twój mąż to Piaskun.

Jak można na coś takiego odpowiedzieć? Jaka reakcja jest właściwa? Zdaniem Delaney każda byłaby w porządku. Nie jest to coś, co łatwo do kogoś dociera. Wiedziała, że to dłu­gi proces. Pierwszy etap to zaprzeczenie: szukacie nie tego człowieka. Znam swojego męża. Nie bądźcie śmieszni… nie jest agresywny… to dobry ojciec, utrzymuje nas i się o nas troszczy. Przykro mi, na pewno zaszła pomyłka.

Wargi Carrie Miller zadrżały i spojrzała Delaney prosto w oczy.

Ale nic nie powiedziała. Nie upierała się, że mąż jest niewinny. Przypomniało to Delaney jej dziesiąte urodziny. Tamtego dnia zmarł jej ojciec. Od miesiąca leżał w szpitalu w śpiączce, z nieoperacyjnym guzem mózgu. Rano odwiedzi­ła go, a po południu odbyło się skromne przyjęcie – był tort i trzy jej najlepsze koleżanki. Kiedy wyszły i matka wkładała płaszcz, żeby wrócić do szpitala, zadzwonił telefon. Delaney nigdy nie zapomniała wyrazu jej twarzy. Zalanej łzami i za­stygłej w bezruchu. Carrie wyglądała tak samo. Jak kobieta, która wiedziała, że zdarzy się coś strasznego, miała nawet dość czasu, by się na to przygotować, ale kiedy do tego do­szło, ból był dużo większy, niż się spodziewała.

– Czy możemy dać pani Miller szklankę wody? – powie­działa Delaney do jednego z antyterrorystów.

Mężczyzna podszedł do szafki, znalazł szklanki, nalał do jednej z nich wodę z kranu i podał Carrie. Wzięła ją w drżące dłonie i podniosła do ust.

– Jeśli wiesz, gdzie on jest, musisz mi powiedzieć – oznaj­miła Delaney.

– Nie wiem, gdzie jest – odparła Carrie. – I mam to gdzieś. Nie chcę go nigdy więcej widzieć na oczy.

Delaney wcisnęła przycisk radia przypiętego do jej kami­zelki nożoodpornej.

– Znaleźliście coś, Bill? – zapytała.

– Wejdź na piętro. Jesteśmy w głównej sypialni – odpo­wiedział natychmiast agent dowodzący Bill Seong.

Pokonując po dwa stopnie naraz, wbiegła po schodach. Główna sypialnia znajdowała się po lewej stronie szerokiego korytarza. Wewnątrz były dwa szezlongi, toaletka z lustrem, łóżko typu king size oraz telewizor na ścianie.

– Jestem w garderobie! – zawołał Bill.

Z sypialni wchodziło się do osobnej łazienki oraz garde­roby, która wielkością dorównywała mieszkaniu Delaney na Manhattanie. Po obu stronach, pana i pani domu, były tam mahoniowe półki, szuflady i szafy. Bill oświetlił latarką wi­szące blisko siebie białe koszule.

– Spójrz na mankiet tej – powiedział.

Na mankiecie była plama. Choć koszulę wyprano, pozo­stał na niej ślad o rdzawym kolorze. Delaney widziała w ży­ciu dość poplamionych krwią ubrań, by wzbudziło to w niej podejrzenia.

– Zabieramy tę koszulę – rzuciła.

Bill dał znak stojącemu za nim technikowi, a ten zaczął otwierać torbę na dowody rzeczowe.

– To nie wszystko – stwierdził Bill, oświetlając latarką otwartą szufladę.

Delaney zobaczyła leżącą na czarnym atłasie biżuterię. Niektóre z kosztowności wydawały się znajome. Zwłaszcza jedna z nich.

Należący do Stacy Nielsen naszyjnik z czarnych pereł.

– Bingo! – oznajmił z uśmiechem Bill.

– Chodzi o tę koszulę? – zapytał technik.

Delaney odwróciła się w jego stronę. Tak, to była ta, z pla­mą na… Nagle zdała sobie sprawę, że to nie męska koszula. Patrzyła na damską bluzkę. A szuflada z biżuterią znajdowa­ła się po stronie pani domu.

Bill Seong wcisnął przycisk radia.

– Znaleźliście furgonetkę? – zapytał.

– W garażu jej nie ma.

– Niech to szlag – zaklął.

– Mamy biżuterię i DNA – zauważyła Delaney. – Furgo­netka nie jest nam potrzebna.

– Chcę mieć wszystko – mruknął Bill.

Kilkoro świadków, którzy znajdowali się blisko miejsc przestępstw, gdy je popełniono, widziało w okolicy ciemną furgonetkę. FBI zidentyfikowało w Nowym Jorku około je­denastu tysięcy ciemnych furgonetek. Dobrze, że nie była biała, bo takich pojazdów było pięćdziesiąt pięć tysięcy. Przy wsparciu lokalnej policji odwiedzano dom po domu właści­cieli tych ciemnych, eliminując ich z listy podejrzanych na podstawie ustalonych wcześniej kryteriów.

Ciemnej furgonetki nie było w biurze Daniela Millera. Ani w jego domu.

Zadzwonił telefon Billa. Zobaczył, kto dzwoni, i przekazał aparat Delaney, a ta wyszła na korytarz, żeby odebrać.

– Bill nie może teraz rozmawiać – powiedziała.

– Gdzie jest? – zapytał Drew White, zastępca prokuratora okręgowego, zajmujący się sprawą Piaskuna.

– Właśnie prowadzimy przeszukanie, Drew.

– Powiedz, że znaleźliście furgonetkę.

– Lepiej. Mamy biżuterię.

– To dobra wiadomość. Obawiam się jednak, że ja mam złą. Chcesz wiedzieć, dlaczego nie przesłuchaliśmy Daniela Millera?

Delaney zakryła dłonią ucho, koncentrując się na rozmo­wie.

– Kupił furgonetkę z drugiej ręki i jej nie zarejestrował? – zapytała.

– Nie. Był na naszej liście. Mogliśmy go dopaść dwa mie­siące temu.

– Jezu… Dlaczego go skreślono?

Wokół Delaney agenci opróżniali szafy i szafki, tupali głośno nogami i gadali ze sobą, a mimo to słyszała tylko głos White’a.

Kiedy skończył mówić i się rozłączył, zrobiło jej się nie­dobrze.

Ruszyła na dół. Bill szedł za nią krok w krok.

– Czego chciał White? – zapytał.

Nie odpowiedziała, więc zapytał ponownie. Delaney bez słowa zeszła na parter i stanęła przed roztrzęsioną Carrie.

– Carrie Miller – powiedziała – aresztuję panią pod zarzu­tem wielokrotnego morderstwa…

Dodaj artykuł do:
(dodano 20.11.25 autor: blackrose)
Dział literatura
Tagi: Wspólniczka, fragment, Steve Cavanagh
KOMENTARZE:
Aby dodać komentarz musisz się zalogować
Logowanie
Po zalogowaniu będziesz mieć możliwośc dodawania swojej twórczości, newsów, recenzji, ogłoszeń, brać udział w konkursach, głosować, zbierać punkty... Zapraszamy!
REKLAMA
POLECAMY

NEWSLETTER

Pomóż nam rozwijać IRKĘ i zaprenumeruj nieinwazyjny (wysyłany raz w miesiącu) i bezpłatny e-magazyn.


Jeśli chcesz otrzymywać newsletter, zarejestruj się w IRCE i zaznacz opcję "Chcę otrzymywać newsletter" lub wyślij maila o temacie "NEWSLETTER" na adres: irka(at)irka.com.pl

UTWORY OSTATNIO DODANE
RECENZJE OSTATNIO DODANE
OGŁOSZENIA OSTATNIO DODANE
REKOMENDOWANE PREMIERY
1
Agnieszka Holland
2
Dan Trachtenberg
3
Sebastian Juszczyk
4
Wojciech Smarzowski
5
Paweł Podolski
6
Michał Kwieciński
7
Radu Jude
8
Maura Delpero
9
James Marquand
10
Solange Cicurel
1
Jacek Mikołajczyk
2
Natalia Korczakowska
3
Ewa Platt
4
Krzysztof Pastor
5
Krzysztof Garbaczewski
6
Richard Chappell
7
Paweł Miśkiewicz
8
Alina Moś
9
Ewa Platt
10
Ilaria Lanzino
REKLAMA
ZALINKUJ NAS
Wszelkie prawa zastrzeżone ©, irka.com.pl
grafika: irka.com.pl serwis wykonany przez Jassmedia